poniedziałek, 2 listopada 2015

Drugi poród.

Temat przez wszystkich lubiany i często poruszany. Zwłaszcza w kobiecym gronie, mamy lubią się licytować, która miała gorzej, która dłużej, która trafiła na wredną położną, a która na zaspanego lekarza. Takiej historii tu nie znajdziecie. Drugi poród w naszym wydaniu można opisać w dwóch słowach "krótszy i bardziej bolesny". O, jednak w trzech :)
Na początku zapraszam Was do poprzedniego wpisu Klik

Od samego początku wiedziałam, że będę rodzić na opolskiej porodówce. Nadal ma "średnią" opinię mimo, że cały czas zmienia się dla pacjentek. Wszystkie modernizacje mają na celu dobro mam i ich dzieci. Niestety, o dobrym się nie opowiada. "Krwawe" historie lepiej się sprzedają dlatego jeżeli w Internecie krąży jakaś opinia o szpitalu, nie jest ona pochlebna. Dlatego między innymi tworzę ten wpis (i żeby zaspokoić ciekawość znajomych ;)).

No to lecimy :)
Wieczorem 28 lipca twardniał mi brzuch. Zjedliśmy kolacje i obejrzeliśmy jeden z głupszych horrorów - dziewczyna zabijała swoich przyjaciół przez skajpaja :) Film skończył się przed 1 i poszliśmy spać. Tzn kto poszedł ten poszedł. Mi dalej twardniał brzuch i to na tyle silnie, że nie mogłam zasnąć. Jak radziły położne, koleżanki, mamy i ciocie, poszłam pod prysznic. Po prysznicu skurcze nie zmieniły charakteru. No nic. Dopakowałam torbę i poszłam do kuchni spisywać częstotliwość i zjeść gofra. Były co 4 i 6 minut. Myślę sobie, że poczekam do rana, ale co tu robić przez całą noc jak spać się nie da? Potem pomyślałam o logistyce związanej z dojazdem do szpitala (ktoś musi przyjść do Ola) i stwierdziłam, że lepiej tego kogoś budzić o 1 niż o np. 3 w nocy :) Jak na złość nie mieliśmy przy sobie żadnej gotówki (chciałam jechać taksówką) więc w grę wchodziło tylko zapakowanie ciężarnej do Audicy i podwózka do szpitala. Obudziłam Pawła, który zadzwonił po dziadka. Oczywiście nie odpuścił mi pytania "czy jestem pewna? może poczekamy do rana" a ja oczywiście nie byłam pewna. Jednak stwierdziłam, że lepiej będzie czekać w szpitalu :) Z łzami w oczach wycałowałam pierworodnego, dokończyłam gofra i weszłam do windy. Paweł odstawił mnie na Izbę Przyjęć i wrócił do domu, bo uznaliśmy, że do rana pewnie nic się nie wydarzy (nie licząc bólu i innych ciekawych rzeczy). Na Izbie panowała bardzo fajna atmosfera, wydaje mi się, że byłam aż za bardzo rozluźniona więc w pewnym momencie miałam wątpliwości czy to aby na pewno poród. Po wstępnym badaniu okazało się, że mam 4cm rozwarcia więc kwalifikuję się na salę porodową.

smsy z mamą Jagodzi i Milenki :)

Tym razem trafiłam na "niebieską" i niebiańską Położną, Panią Laurę. Młoda i bardzo zaangażowana. Była przy mnie praktycznie cały czas, wspierała, odpowiadała na pytania, pilnowała oddechu. Już w windzie poinformowałam, że chcę znieczulenie. Przede wszystkim bałam się bóli krzyżowych, przez które pierwszy poród był dość traumatyczny, ale chciałam też zobaczyć "jak to jest" ;) Zdobyć doświadczenie, zaspokoić ciekawość, napisać Wam tu o tym :)
Kiedy dotarłam na salę, od razu trafiłam pod ktg. Dowiedziałam się wtedy, że żeby dostać znieczulenie zewnątrzoponowe, skurcze muszą być w równych odstępach. Moje nadal były co 4 i 6 minut. Bóle niestety krzyżowe.




Pani Laura podała mi ampicylinę (na paciorkowca) i zaproponowała TENSa. Jest to nieinwazyjna terapia przeciwbólowa. W skrócie polega ona na przyklejeniu kilku elektrod w miejsce bólu, dzięki czemu ból blokowany jest przez impulsy elektryczne o niskiej częstotliwości. Nie wchodząc głębiej w fizykę - na plecach miałam plasterki z kabelkami, kabelki prowadziły do pilocika, którym regulowałam sobie siłę "porażenia" :D Z każdym skurczem zwiększałam siłę impulsów. Czy to działa? Jeśli myślicie, że przestanie Was boleć, to nie. Nie działa w ten sposób. Każda kobieta reaguje inaczej, dla mnie TENS był bolesnym rozpraszaczem. Szczerze mówiąc wolałam się skupiać na bólu, który sama sobie serwuję niż na tym, który serwuje mi moje ciało. Po podłączeniu elektrod przyszedł pan Dr (ten sam, który odbierał Olka) i zaproponował USG, ze względu na wagę poprzedniego ;) Wyszło 3800g więc spokojnie mogłam rodzić. W czasie badania pan dr powiedział, że mnie pamięta więc tym bardziej zrobiło mi się miło.

Sms'y z Pawłem :)
Dzięki spacerowi do sali badań i toalety, akcja porodowa ruszyła z kopyta, skurcze były już co 3minuty. Okropny ból. Przyszedł sympatyczny pan anestezjolog (na prawdę, nie wiem dlaczego ludzie tak narzekają na personel medyczny, byłam w szpitalu w środku nocy a każdy kto mnie "obsługiwał" był Aniołem). No i sympatyczny pan anestezjolog powiedział, że ulży mi w bólu. Alleluja! :) Usiadłam na skraju łóżka, nogi postawiłam na krześle i pochyliłam się do przodu. Sam moment wkłucia nie należy do najprzyjemniejszych ale uwierzcie, jest jak ugryzienie komara przy tym wszystkim co dzieje się wkoło. I jeszcze raz pochwalę panią Laurę - dzięki niej nie poruszyłam się podczas zakładania cewnika do kręgosłupa - a jest to bardzo istotne i jednocześnie trudne - przypominam, rozrywające skurcze co 3 minuty :) po zainstalowaniu ZZO okazało się, że długo się nim nie nacieszę bo mam już 8cm rozwarcia. Ale zaraz. Gdzie jest Paweł? O 5:59 napisałam mu sms'a żeby zrobił Olowi mleczko i wpadał. Paweł zadzwonił po dziadka, olał "siku i kupę" Boba i wskoczył w samochód. I całe szczęście, że olał bo równo o 7:00 Maksio był już na świecie.




Zastanawiałam się czy pisać tu o wszystkich szczegółach porodu i podjęłam decyzję, że nie będę nic ukrywać. O 6:38 wysłałam ostatniego sms'a. Wtedy zaczęły się skurcze parte. Dla wszystkich mam, które zastanawiają się "jak to jest" ze znieczuleniem - skurcze czuje się normalnie, tylko bez bólu. No dobra, boli, ale dużo, dużo słabiej. Parcie boli, jak bolało ale parcie to już końcówka, na którą czeka każda mamusia, więc do wybaczenia ;) No więc zaczęły się te skurcze parte. I kto czytał uważnie i z filmów bądź doświadczenia wie, jak mniej więcej wygląda poród, powinien zauważyć, że brakuje pewnego elementu. Chluśnięcia wodami. Maksio chciał być w czepku urodzony :) Worek owodniowy, ku mojemu przerażeniu, przecinany był całkiem na finiszu. Pisząc "całkiem" mam na myśli to, że prosiłam położną, żeby nie obcięła mu włosków bo i tak pewnie będzie z tych łysych :) W międzyczasie przyszła pielęgniarka i mówi, że "jakiś pan do pani, wpuścić?". No wpuścić. To ojciec. Tylko niech mu ktoś zasłoni, to, czego nie powinien widzieć :) Położna zasłoniła mnie fartuchem, Paweł stanął u mojego boku, więc odpuściłam już sobie powstrzymywanie się przed parciem. Rachu, ciachu. Maks jest na świecie. Paweł zdążył :)



W naszym szpitalu jest teraz tak, że jeśli z dzieckiem jest wszystko w porządku, zaraz po porodzie leży sobie z mamusią 2h a dopiero później jest mierzony, ważony i badany. A że ja z tych ciekawskich, powiedziałam, żeby od razu go zważyć. 3740g. Nie pasuje do nazwy bloga. Wracaj z powrotem i wróć jak podrośniesz :) Zdrowy i silny chłopak. Później się okazało, że bardzo wrażliwy Wrzeszczun, ale o tym będzie osobny post.


O tym, że jestem w szpitalu wiedział tylko Paweł i przyjaciółka, z którą sms'owałam i która dwa dni później urodziła swoją drugą Córeczkę Jagódkę. Dzięki ich wsparciu i cudownej położnej poród zaliczam do "fajnych". Rodzicom myślę, że sprawiłam miłą niespodziankę, na dzień dobry bo o wszystkim dowiedzieli się już po fakcie, nie chciałam ich budzić :)
Podsumowując: tak jak wcześniej pisałam, było krócej ale częściowo boleśniej. Częściowo bo jednak to ZZO dużo mi dało, rodziłam prawie z uśmiechem na ustach.
O opolskim szpitalu przeczytać można wiele. Jednak wszystkim przyszłym mamom radzę po prostu zaufać lekarzom i położnym, oni wiedzą co robią. Personel szpitalu na Reymonta to w większości zaangażowane i pomocne osoby, pełne ciepła i pogody ducha. Opieka przed, w trakcie jak i po porodzie na 5 z plusem. Wiadomo, że każda kobieta jest inna, ma inne wymagania i oczekiwania. Jednak nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem, który sobie ustaliliśmy a to właśnie położne i lekarze przygotowani są na każdą okoliczność, więc jak lekarz stwierdza, że lepsza będzie cesarka, to znaczy, że lepsza będzie cesarka. Jak położna każe iść pod prysznic, to znaczy, że wie, że prysznic może pomóc i przynieść ulgę. Miałam plan porodu, który był respektowany przez cały personel, który zajmował się mną i później Maksiem. Dlatego wszystkim przyszłym mamom polecam i zawsze będę polecać nasz szpital i znieczulenie zewnątrzoponowe ;)

Tym postem ogłaszam reaktywację bloga :)

7 komentarzy :

  1. O dżizas, wszystko mi sie przypomniało :) Ależ to były emocje. Myslalam ze sama urodze ze strachu :P :**** Najpierw ja "rodziłam" z Toba a 2 dni pozniej Ty ze mna :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Też rodziłam na Reymonta, też w nocy wszystko się zaczęło i mogę tylko potwierdzić Twoja słowa - super personel, wyrozumiały, cierpliwy i profesjonalny :).

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobra jesteś! Ja przy porodzie nawet nie miałam czasu, a tym bardziej siły aby odbierać tel :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Też urodziłam 29 lipca o 00:18

    OdpowiedzUsuń
  5. Tez miałam ta sama ekipe z Laura na czele wspaniala dziewczyna,ja rodzilam 25.07 druga córke porod bolesny ale krotki (12 h)4:23rano.w porownaniu z pierwszym ktory trwal 72 h i byl koszmarem(06.07.2006).wogole opieka rewelacyjna polecam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Szpital jest OK, a najlepszy z 3 porodów był drugi - szybko i na temat. Pozostałe dramat !!!

    OdpowiedzUsuń