wtorek, 19 sierpnia 2014

Labrador i roczniak.

Czyli mieszanka wybuchowa.
W styczniu napisałam post o tym, jak to jest mieć niemowlę i psa pod jednym dachem (Klik). Od tego czasu wiele się pozmieniało, dlatego uznałam, że warto przybliżyć Wam jak to jest mieć w domu mobilnego robala i psa :)


Mama, dzisiaj napisz o nim ;)

Higiena i porządek
Wiadomo, w domu jest pies, musi być też sierść (chyba, że posiadacie rasę z włosami). Bobo gubi sierść tak jak każdy inny labrador i do tego niestety trzeba się przyzwyczaić. Włos w kanapce, w zupie, w obiadku Młodego, trudno. Zamiatam dwa razy dziennie, podłogi myje co drugi dzień ale nie jestem w stanie uchronić kolan Olka przed sierścią i brudem. Dlatego przymykam na to oko i Olo w domu chodzi w roboczych spodniach ale i tak przebierany jest co najmniej trzy razy dziennie (ze względu na swój brak zdolności jedzenia jak człowiek).
Sprawcą bałaganu w domu są obaj. Bo Olo wszystko wywleka na środek pokoju/kuchni/korytarza i rzuca tym w Boba. Jeśli to jest woreczek lub kawałek papieru czy tektury, Bobo podejmuje wyzwanie i rwie to na malutkie kawałeczki, które później roznoszą po całym mieszaniu.
Jednak jest też plus posiadania psa przy dziecku karmionym metodą BLW - tzw "ekipa sprzątająca". Po posiłku wkoło krzesełka jest pełno makaronu, ziemniaków, mięcha, marchewki, kalafiora i czego tam jeszcze. Wystarczy zawołać Boba, który czeka poczciwie na korytarzu (bo jak Olo go widzi to specjalnie zrzuca jedzenie) i samo się sprząta. Dzisiaj nawet obniżyłam krzesełko do poziomu jego głowy i mógł też posprzątać na krzesełku :)

O tym należy pamiętać:
- odrobaczanie co najmniej co pół roku
- regularne szczepienia
- częste kąpiele
- pipeta przeciw pchłom i kleszczom


Eat this.
Bezpieczeństwo
Mimo, że Bobowi zdarza się burknąć na Ola, wiem, że nigdy nie zrobi mu krzywdy. Sama też czasem na niego burczę i każdy z Was burczałby na kogoś, kto cały czas próbuje wyrwać Wam ogon, wejść na grzbiet i robi Wam gili gili jak śpicie ;) Bob daje Olowi robić ze sobą wszystko ale kiedy ma dość, wstaje i odchodzi. Niestety Olo nie rozumie aluzji i dalej go męczy. Wtedy do akcji wkracza mama lub tata i ratuje psa z opresji.
Bob nigdy nie nadepnął na Olka, nie przewrócił go, nie usiadł na nim. Zawsze zachowuje bezpieczny dystans. Jednak należy pamiętać, żeby nigdy nie zostawiać dziecka bez opieki lub pod opieką psa ;) nawet labradora.
To, jaki jest Bobofrut zawdzięczamy między innymi starannemu szkoleniu, na którym został nauczony posłuszeństwa, dyscypliny i podstawowych komend. Dla zainteresowanych tematem, zapraszam do poczytania o tym, że szkolenie labradora może być trudne (choć wszyscy myślą, że labrador jest prosty do wyszkolenia):>SZKOLENIE LABRADORA<

Bob miał 5 miesięcy jak dowiedzieliśmy się o ciąży, już wtedy uczęszczał na szkolenie, szczególnie polecam wrocławską Szkołę Doberman - Pan Michał szkoli pieski na znanym dla nich terenie - w ich domu, dzięki czemu oszczędza im dodatkowego stresu związanego ze zmianą otoczenia, nowymi zapachami i bodźcami.



Tyyyle zębów :)

Zabawa
Tak jak wspominałam wyżej, najczęściej jest to rzucanie w Boba przedmiotami, najczęściej piłeczkami z baseniku. Często też Bob przynosi swoje gumowe zabawki i bawią się w przeciąganie ;) Obaj są fanami papieru toaletowego więc muszę pilnować, żeby żadna rolka nie dostała się w ich rączko-łapki. Bob dalej jest fetyszystą skarpetek a Olo to podłapał i teraz specjalnie mu je podrzuca pod nos.
Kiedy Bob nie ma ochoty na zabawę, Olo masuje jego czterdziestokilogramowe ciałko :)

To nie my, mamo.

Ogon, noga, ogon, ucho
Życie codzienne
Na pewno jest wesoło. Są dodatkowe obowiązki i czasem posiadanie takiego duetu jest kłopotliwe (spróbujcie zapakować do polo wózek, psa i kilka toreb) ale na pewno nie żałuję, że mamy psa i nigdy nie oddałabym go ze względu na to, że byłam w ciąży, później mieliśmy małe dziecko a teraz małego szoguna.
Jeśli chodzi o spacery to rano wychodzi Paweł, po południu idziemy w trójkę a wieczorem albo Paweł albo ja. Często po powrocie Pawła z pracy, idziemy gdzieś w czwórkę, także ruchu wszyscy mają sporo.


Buzi w oko i spadówa
Uff, mamo mamy chwilę na przytulaski

sobota, 16 sierpnia 2014

Roczek - Relacja

Pierwsze urodziny Ola były w niedzielę ale świętować zaczęliśmy kilka dni wcześniej. Pierwszy prezent, jeździk, Yolo dostał w piątek. W sobotę upiekliśmy tort, daliśmy mu pchacz i spędziliśmy dzień w trójkę.

Pierwszy tort :)
Jeśli chodzi o jeździk to póki co Żarłok traktuje go jak duże brum brum i się nim bawi. Pchacz doskonale spełnia swoją rolę - Olo przy nim chodzi a dodatkowo tańczy przy melodyjkach z panelu i robi "halo halo" do słuchawki od telefonu.
Niedzielne świętowanie zaczęło się od mszy o 11:30. Olo zasnął koło 10:40 i przespał prawie całą ceremonię. Na szczęście krótko przed końcowym błogosławieństwem się obudził i przed ołtarz nie wzięłam go zapłakanego tylko rześkiego i uśmiechniętego.
Po mszy udaliśmy się do restauracji na obiadek i drugi tort. Olo zjadł takie ilość WSZYSTKIEGO, że dziwię się, że nic mu nie było. Dodatkowo przez te dwa dni zjadł tyle śmietany, że powinien chodzić cały w kropki a tu nic.. także od urodzin Olo dostaje jogurcik dziennie i póki co, jego skaza białkowa milczy.


Kaczka wcale nie była smaczna.
Później była już tylko zabawa i zabawa, i jeszcze trochę zabawy. Zauważyłam, że Olo nie wstydzi się innych dzieci i trochę je dominuje. Zresztą.. Boba też już zdominował, widocznie taki charakter :) Poradzi sobie w życiu :)



Brudna Stopa z ojcem chrzestnym :)

Jeśli chodzi o fizyczność Koka, to dalej nosi rozmiar 86/92, chociaż spodnie 86 bywają za krótkie. Waży w coś ponad 12 kg (czyli waga stoi od 4 miesięcy). Zęby: jedynki, dwójki, górne czwórki, dolne czwórki dopiero się przebijają.

Zrobił się z niego mały cwaniaczek i krzykacz. O wszystko pyta wskazując palcem i krzycząc "A?" Uwielbia psy i ptaki. Uśmiecha się do każdego i zaczepia przechodniów. Chodzi z pchaczem, jeździ na jeździku. Je metodą BLW, nie lubi być karmiony, z łyżeczki zje tylko to, co słodkie :) Jak już jestem przy jedzeniu- strasznie żebrze, śniadanie jem jak śpi, podczas obiadu siedzi w krzesełku i musi coś jeść bo inaczej wiesza się na kolanach i chce am am. Wie, gdzie w wózku są schowane chrupki kukurydziane, sam sobie wyciąga i dokarmia Boba. Podczas obiadku, jak widzi, że Bob jest w okolicy, zrzuca mu jedzenie (dlatego Bobo ten czas spędza w koszu, przychodzi dopiero posprzątać ;) ). Układa wierzę z kółek, potrafi sortować klocki i trafiać do otworów. Bardzo lubi oglądać zdjęcia, na których są rodzice. Sam wchodzi do wody nad jeziorem. Kremy, balsamy, pojemniki otwiera zębami. Lubi wkładać pranie do pralki (raz niepostrzeżenie włożył białe body do czarnego prania - nic mu nie było ;) ) i z niej je wyciągać. Wspina się na wszystko i wszystkich. Jest częściowo odsmoczkowany (smok tylko do zasypiania). Śpi już tylko raz w ciągu dnia, od 11-13.
Nasze DUŻE Szczęście ma już Rok :)


Rodzinne zdjęcia to nie nasza specjalność :)

Moje Chłopaki


środa, 6 sierpnia 2014

Owoce sezonowe dla Malucha

Zastanawiasz się, które owoce może jeść Twoje dziecko? Mała ściąga :)

5 miesiąc:
JABŁKO - bogate w pektyny, które regulują pracę jelit i poziom cholesterolu we krwi. Zawiera także witaminy i składniki mineralne (magnez, żelazo, potas). Jabłko to pierwszy owoc, który podaje się w Polsce niemowlętom, w formie przecieru lub soku. Starszym niemowlętom dajemy przecier nieco mniej rozdrobniony, ale jeszcze nie pozwalamy odgryzać kawałków jabłka - łatwo się nimi zakrztusić (Olek zakrztusił się do tej pory tylko raz i to właśnie kawałkiem jabłka). Jabłko tarte i duszone działa lekko zapierająco, gryzione zaś - rozluźniająco.

6 miesiąc: 
JAGODY - Zawierają witaminę A i błonnik, są bogate w przeciwutleniacze. Dobrze wpływają na pracę układu pokarmowego, stan naczyń krwionośnych i wzrok. Łagodzą podrażnienia jelit - kisiel z jagód proponuje się przy biegunkach.

7 miesiąc:
GRUSZKA - zawiera witaminy A, C, z grupy B, mikroelementy (potas, magnez, jod, fosfor) i sporo cukru.
MALINY - Na początku przecieramy je lub podajemy w postaci soku. Zawierają sole mineralne i dużo witaminy C. Działają przeciwzapalnie. Szybko się psują, więc zanim podamy je dziecku, sprawdźmy dokładnie, czy nigdzie nie ma plamek pleśni.
MORELE - Mają mnóstwo beta-karotenu i błonnika.
WIŚNIE - zawierają dużo beta-karotenu, sporą porcję witaminy C, cukry, kwasy organiczne i pektyny. Miąższ owoców (bez pestek) podajemy dzieciom po ukończeniu 7.-9. miesiąca. Jeśli dziecko krzywi się na ich wyrazisty smak, możemy je zmiksować z kefirem lub jogurtem.

8 miesiąc:
BRZOSKWINIA - bogata w beta-karoten (to jedno z bogatszych jego źródeł) i błonnik. Dobrze wpływa na trawienie (jedzona w nadmiarze może podziałać lekko przeczyszczająco). Dojrzałego, miękkiego, obranego ze skórki owocu może spróbować nawet bezzębny maluch.
CZEREŚNIE - zawierają sporo potasu, beta-karotenu i witaminy C. Miąższ czereśni (po usunięciu pestek) można zaproponować ośmiomiesięcznemu niemowlęciu (przy wrażliwym brzuszku ostrożnie i raczej po ugotowaniu). W nadmiarze mogą działać wzdymająco i lekko przeczyszczająco.

9 i 10 miesiąc:
AGREST- ma sporo witamin (C, B1, PP i A). Może pomóc maluchowi, który ma często zaparcia - przyspiesza przesuwanie resztek pokarmowych w jelitach.
ARONIA - poprawia trawienie, walczy ze szkodliwymi wolnymi rodnikami, wzmacnia odporność. Jest źródłem cennych witamin (C, E, z grupy B, PP, beta-karotenu), minerałów (molibden, mangan, miedź, bor, jod, kobalt), błonnika, pektyn (wspomaga procesy trawienia) i antocyjanów. Z jagód aronii można robić soki, galaretki, dżemy, ciasta.
BORÓWKA AMERYKAŃSKA - słodkie jagody, które zawierają witaminy (głównie A i C), minerały, flawonoidy i błonnik. Ze względu na możliwość zakrztuszenia borówki przed podaniem należy rozgnieść lub zmiksować.
JEŻYNY - W jeżynach jest sporo witaminy A i C, a także potas, magnez i miedź. Można je przetrzeć przez sito, by pozbyć się pestek.
PORZECZKI - z trzech ich kolorów (biały, czerwony, czarny) najlepiej wybierać czarne. Są rezerwuarem witaminy C. Dojrzałe czarne porzeczki mają też stosunkowo łagodny, choć bardzo bogaty smak, czerwone bywają mocno kwaśne.
ŚLIWKI - mają sporo beta-karotenu. Cenne dla osób borykających się z zaparciami (jedzone w nadmiarze mogą powodować wzdęcia). Zarówno świeże, jak i suszone (ale nie konserwowane chemicznie) śliwki można wprowadzić w 9.-10. miesiącu.
POZIOMKI - zawierają dużo witaminy C, sporo innych witamin oraz sole mineralne (wapń, fosfor, kobalt, żelazo).
TRUSKAWKI - źródło witamimy C. Zawierają też trochę minerałów. Ostrożnie wprowadzamy truskawki do diety alergika - są silnym alergenem i lepiej z podawaniem ich zaczekać do drugiego roku życia. Zdrowe dzieci mogą skosztować ekologicznych truskawek w 10. miesiącu.


Om nom nom, dżem truskawkowy :)

piątek, 1 sierpnia 2014

Lęk separacyjny

Ciocia Wiki mówi: Nerwica lękowa wieku dziecięcego, której dominującą cechą jest nadmierny i nieadekwatny lęk przed rozdzieleniem z pierwotnym obiektem przywiązania (zazwyczaj jednym lub obojgiem rodziców) i (lub) otoczeniem domowym. Najczęstsze objawy to nierealistyczna obawa nieszczęść, które mogą spotkać obiekt przywiązania, kiedy jest on nieobecny, natrętny strach przed zgubieniem się, porwaniem lub nawet śmiercią, kiedy pozostaje się rozdzielonym, wycofanie społeczne.
Spokojnie, Ola to nie dotyczy. Dziś będzie trochę o mnie i emocjach, które mi towarzyszą.
Kto mnie zna, ten wie, że bardzo szybko przywiązuję się do ludzi, zwierząt a nawet przedmiotów (płakałam, kiedy tata sprzedawał mój ulubiony samochód, później okazało się, że następny też jest ulubiony i następny też). Nie mam drugiego imienia ale jakbym miała sobie jakieś nadać, byłoby to imię "Nerwowa" (lepsze to, niż Beatrycze). Odkąd pamiętam, towarzyszyły mi mniejsze lub większe lęki i obawy. Nie wiem dokładnie kiedy to się zaczęło, pamiętam tylko epizody z życia, pełne strachu i smutku.

Mała M. leży w łóżku i rozmyśla o tym, co będzie jutro, za tydzień, za miesiąc, za rok.. Jak to będzie jak już pójdzie do gimnazjum, liceum, na jakie studia się dostanie. Marzy o założeniu rodziny, gromadce dzieci i oczywiście piesku. Dzieci będą dorastać a M. będzie spełnioną mamą i mężatką. I w pewnym momencie, niespodziewanie spadło na nią to, czego boi się najbardziej - "A co będzie z rodzicami?". Zaczęła zastanawiać się jak długo najważniejsi ludzie na świecie będą razem z nią cieszyć się z sukcesów jej dzieci, widzieć jak rosną, zawsze służyć radą i pomocą.. Kiedy ją opuszczą? Wie, że tego nie przeżyje, nie przeżyje tej straty, nigdy nie będzie na to gotowa. Małą M. złapał, tak dobrze jej znany, ból brzucha, w gardle stanęła wielka gula, oczy zalały się łzami. Na szczęście rodzice są w pokoju obok i przytulają swoją córkę, tłumaczą, że taka jest kolej rzeczy, dlatego trzeba cieszyć się chwilą. Widok rodziców beztrosko oglądających telewizję uspokoił dziewczynkę, jednak strach przed ich śmiercią pozostał i od tej pory wraca w okrutnych koszmarach.

Następne były wakacje, kiedy M. miała 12 lat. Do tej pory każde wakacje spędzała u babci i wszystko było w porządku. Tamtego lata coś się zmieniło. Świeżo upieczona sześcioklasistka przepłakała cały pobyt aż w końcu przyjechała po nią mama. Kiedy przyjechała mama, wszystko wróciło do normy. Ale co to? Jakieś nowe, nieznane uczucie.. zazdrość, zazdrość o własną mamę. Bo z jakiej racji moja kuzynka się do niej przytula, czemu trzyma ją za rękę? Przecież to jest MOJA mama.
Tego lata, niezrażeni moim zachowaniem rodzice, postanowili pierwszy raz wysłać mnie na obóz. Były chwile, kiedy się z tego cieszyłam, jednak częściej kombinowałam, co zrobić żeby nie jechać.
Jednak przyszedł dzień wyjazdu i wsiadłam do pociągu z młodszymi ode mnie dziećmi, które lepiej radziły sobie z rozstaniem z rodzicami. Cały pobyt towarzyszył mi ból brzucha, przepłakałam kilka pierwszych dni, do telefonu od mamy, która powiedziała: "Jak nie będziesz płakać, kupimy Ci chomika". Płakałam mniej, chomik mieszkał z nami 4 lata :)

Bardzo przeżyłam też stratę moich psów. Palucha (jak miałam 13 lat) i Hakera (na 2 roku studiów). Paluch pewnego dnia po prostu wyszedł i nie wrócił. Bardzo długo go szukaliśmy, rozklejaliśmy ogłoszenia, jeździliśmy po okolicznych wioskach. Jednak Paluch przepadł bez śladu. Dopiero po jakimś czasie "sąsiad" przyznał się, że niechcący go przejechał, bo ten wbiegł mu pod koła..
Haker to mój ukochany, wyproszony labrador. Jechaliśmy po niego do warszawskiego schroniska. Mieliśmy go kilka lat i przez te kilka lat został przyjacielem nas wszystkich. Kiedy zaczęłam studia, co weekend przyjeżdżałam do domu, żeby tylko pobyć z moim czworonogiem. Jednak w październiku 2011r. coś zaczęło się z nim dziać. Pies, który potrafił zjeść pokarm razem z opakowaniem, przestał jeść. Ja wróciłam na studia, rodzice obiecali, że wezmą go do lekarza. Powiedzieli, że to zatrucie, że wszystko będzie okej. Kiedy przyjechałam na weekend, a tata odbierał mnie z dworca, wiedziałam, że coś nie gra. Podejrzewałam problemy w pracy. To, co usłyszałam z samochodzie, to, co zobaczyłam w samochodzie, mnie powaliło. Mój silny i zawsze opanowany tata, z łzami w oczach, powiedział tylko "Z Hakerem jest źle". Ryczałam, wyłam, konałam w tym samochodzie. Bałam się, że już po wszystkim, że nie żyje. Żył, czekał na nas żeby się pożegnać. Tata przywiózł mnie do domu, Haker leżał na zimnych płytkach i zamachał do mnie ogonem. Dwa dni później go uśpiliśmy. Przez 3 dni schudłam 5 kg, wypłakałam więcej niż ludzkie ciało jest w stanie wypłakać. Bo to przecież niemożliwe, przed chwilą wszystko było ok, a teraz leży w ogrodzie, zakopany gdzieś pod pieńkiem. Do teraz jak o tym pomyślę, czuję wyrzuty sumienia, że go "zostawiłam".

Jednak najgorsza była śmierć moich dziadków, właściwie dzień po dniu. Nie chcę o tym pisać, bo wiem, że bloga czyta m.in. moja babcia i nie chcę powodować u niej łez. Buziak babciu :*

Teraz mam Ola. Człowieka, o którego martwię się 24 godziny na dobę, o którym myślę bez przerwy,  którego płacz mnie boli. Zrobię dla niego wszystko i poświęcę wszystko byleby tylko był szczęśliwy. Każde rozstanie jest dla mnie stresujące, już kiedyś wspominałam, że latam od okna do okna, kiedy wychodzi na spacer. Boję się. Boję się, że pomyśli, że go zostawiłam, że będzie smutny a mnie nie będzie przy nim, żeby go pocieszyć.
A najbardziej boję się, że go stracę. Jeszcze w ciąży, odliczałam tygodnie i czekałam na ten 23 tc, w którym będzie miał już szanse na przeżycie. Przyszedł 39 tydzień i Olo się urodził. Cały i zdrowy. Nie przestałam się bać. Boję się jeszcze bardziej. Boję się, że Matka Natura coś przeoczyła i za chwilę ujawni się jakaś wada. Boję się, że ktoś go skrzywdzi. Boję się, że pewnego dnia zachoruje i mnie zostawi. Kiedy słyszę o chorych dzieciach, którym od początku życia towarzyszy cierpienie, serce mi pęka. Kiedy słyszę o rodzicach, którzy biją i głodzą swoje dzieci, mam ochotę zrobić im to samo. Kiedy słyszę o bezmyślnych, rodzicach, którzy zostawiają 2 letnie dziecko w nagrzanym samochodzie i idą zjeść obiad, chcę nimi potrząsnąć i zapytać "dlaczego jesteście tacy głupi?".

Olowi zdarza się zjeść trawę, piasek czy karmę dla psa. Jest najbrudniejszym dzieckiem na osiedlu. Do tego podchodzę na luzie. Jednak lęk o jego życie góruje nad wszystkim innym i każdego dnia, jak nigdy wcześniej, modlę się o niego.

Wiem, że to, co napisałam różni się od pozostałych tekstów. Nie wiem jak długo zostawię to na blogu, bo właściwie ten tekst nie wnosi nic wartościowego do Waszego życia. Jednak ja tego potrzebowałam, potrzebowałam pokazać Wam jaka jestem.